wtorek, 22 października 2013

Bilard

Ojciec Pijo, zanim jeszcze stał się alkoholikiem, uwielbiał bilard. Co najmniej raz w tygodniu spotykał się z kolegami po pracy na godzinkę lub dwie. Świetnie się bawili, ojciec wracał do domu zrelaksowany i w świetnym nastroju. Wiadomo, że przy bilardzie zawsze wypijał piwko lub dwa, ale przecież alkohol w umiarkowanych ilościach jest dla ludzi. Niestety alkohol w życiu mojego ojca powoli stawał się głównym zainteresowaniem. Na plan dalszy zeszła Mama, ja i rodzeństwo. Z czasem ojciec wracał z bilarda coraz później i coraz bardziej wstawiony. Piwo już nie wystarczało, lały się mocniejsze trunki. Zaczął też wychodzić częściej. Niestety doszło do tego, że w naszym domu 'idę na bilard' stało się synonimem 'idę się schlać'. Od tej pory nienawidzę tej formy rozrywki. Z czasem doszły jeszcze karty. Ojciec nigdy wcześniej nie grał, więc to nas trochę zdziwiło. Nigdy jednak nie wrócił z 'partyjki brydża' trzeźwy - zawsze był pod wpływem alkoholu. Przez te wspomnienia, gdy czasem znajomi zaproponują grę w tysiąca czy makao, zawsze staje mi przed oczami pijany Pijo i moja umęczona Mama. Wtedy też pojawiły się coraz większe problemy finansowe. Tata wydawał coraz więcej na te rozrywki, a pieniędzy w domu nie przybywało. Nigdy nie dowiem się, jaką część z tego wydawał na zapłacenie za stolik bilardowy, a jaka szła na alkohol. I chyba całe szczęście - wolę tego nie wiedzieć. Z tych doświadczeń wyniosłam jednak jedną ważną naukę - im mniej czasu alkoholik spędza bez nadzoru i opieki najbliższych, tym lepiej. Pijo starał się hamować z piciem przy mnie i Mamie, nie miał jednak oporów, żeby przyjść już do domu pijany w sztok. Więc warto mimo wszystko być blisko takiego alkoholika - nawet nie po to, żeby się o niego troszczyć, nie po to, żeby jakimś magicznym sposobem wyleczyć jego alkoholizm, ale po prostu po to, by pił mniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz